Forum Kościół Rzymskokatolicki Strona Główna  
 FAQ  •  Szukaj  •  Użytkownicy  •  Grupy •  Galerie   •  Rejestracja  •  Profil  •  Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości  •  Zaloguj
 De Mattei: obecny kryzys w kontekście dziejów Kościoła Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Napisz nowy tematOdpowiedz do tematu
Autor Wiadomość
Teresa
Administrator


Dołączył: 07 Cze 2007
Posty: 32797 Przeczytał: 91 tematów

Skąd: z tej łez doliny
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 12:31, 16 Maj 2016 Powrót do góry

De Mattei: obecny kryzys w kontekście dziejów Kościoła

Image

W Ewangeliach Jezus Chrystus używa licznych metafor by opisać założony przez siebie Kościół. Jedną z najczęstszych jest metafora łodzi zagrożonej przez burzę. Obraz ten jest często wykorzystywany przez Ojców Kościoła i świętych – Kościół przedstawia się jako barkę na wzburzonym morzu, otoczoną groźnymi falami i błyskawicami, a mimo to utrzymującą się na powierzchni.

Dobrze znana jest też ewangeliczna scena uspokojenia przez Chrystusa burzy nad Jeziorem Tyberiadzkim. Gdy papiestwo przeniosło się do Awinionu, Giotto di Bondone, uwiecznił świętego Piotra na wstrząsanej nawałnicą barce, na mozaice zdobiącej bazylikę Świętego Piotra.

W czasie Wielkiego Postu święta Katarzyna ze Sieny ślubowała przychodzić każdego ranka modlić się pod tym obrazem. Pewnego dnia, 29 stycznia 1380 roku, mniej więcej w czasie nieszporów, Katarzyna mocno pogrążyła się w modlitwie, a Jezus zstąpił z mozaiki i wręczył jej stery uwiecznionej na mozaice barki – Kościoła. Ciężar przygniótł świętą tak mocno, że natychmiast padła nieprzytomna na ziemię. To była ostatnia wizyta przy tym wizerunku świętej Katarzyny, która wciąż zwracała się do papieża by kierował Łodzią Piotrową bez strachu.

Przez dwa tysiące lat swej historii, ta mistyczna Łódź dzielnie pokonywała kolejne burze i sztormy.

Podczas trzech pierwszych wieków Kościół był bezlitośnie prześladowany przez Imperium Rzymskie. W tym czasie między pontyfikatem Piotra a papieża Melchiadesa (współczesnego cesarzowi Konstantynowi), Kościołem władało trzydziestu trzech papieży. Wszyscy, za wyjątkiem dwóch, są dziś święci – zginęli bowiem jako męczennicy.

W 313 roku Konstantyn Wielki swą decyzją odmienił świat – gwarantując chrześcijanom i Kościołowi wolność, wyciągając ich z katakumb, kładąc tym samym podwaliny pod budowę nowego, chrześcijańskiego społeczeństwa. Ale to właśnie czwarty wiek po Chrystusie, wiek triumfu Kościoła, stał się także wiekiem straszliwego kryzysu Ariańskiego.

W piątym wieku, gdy upadło Cesarstwo Rzymskie, Kościół musiał sam stawić czoła inwazji – najpierw ze strony barbarzyńców, a później wyznawców islamu, który od ósmego wieku począł zalewać ziemie chrześcijańskie, takie jak Afryka i Azja Mniejsza, które to do dziś nie powróciły do prawdziwej wiary.

Między cesarzem Konstantynem a Karolem Wielkim było sześćdziesięciu dwóch papieży, wśród nich między innymi święty Leon Wielki, który pokonał „bicz Boży” Atyllę, święty Grzegorz Wielki walczący z Longobardami, święty Marcin wypędzony do Chersonezu, i święty Grzegorz III, żyjący w stanie ciągłego zagrożenia, gdy papieże prześladowani byli przez cesarzy bizantyjskich. Ale wśród papieży tego okresu znajdziemy też takich jak Liberiusz, Wigiliusz czy Honoriusz, których wiara była chwiejna – Honoriusz został nawet okrzyknięty heretykiem, przez swojego następcę, świętego Leona II.

Karol Wielki odrestaurował chrześcijańskie cesarstwo i podłożył fundamenty pod średniowieczną cywilizację chrześcijańską. Mimo to, ta epoka wiary nie była pozbawiona zła, takiego jak choćby symonia, moralna pobłażliwość wśród duchowieństwa, i buntów przeciwko władzy następców Piotra ze strony cesarzy i władców europejskich. Po śmierci Karola Wielkiego, między rokiem 882 a 1046, było czterdziestu pięciu papieży i anty-papieży, z których piętnastu zostało obalonych, czternastu uwięzionych, wygnanych lub zamordowanych. Średniowieczni papieże doświadczyli licznych walk i prześladowań, od świętego Paschalisa i świętego Leona IX aż do świętego Grzegorza VII, który został kanonizowany, ponieważ zmarł prześladowany na wygnaniu.

Średniowiecze osiągnęło swój szczyt podczas pontyfikatu Innocentego III, ale święta Lutgarda miała wizję, w której papież ten ukazał się jej pokryty płomieniami, mówiąc jej, że będzie musiał pozostać w czyśćcu aż do Sądu Ostatecznego, ze względu na trzy poważne błędy, których się dopuścił Święty Robert Bellarmin komentował: „Jeśli papież tak godny i szanowany przez wszystkich cierpi taki los, co stanie się z innymi duchownymi, zakonnikami i świeckimi, którzy plamią się z niewiernością?”. W XIV wieku, gdy papiestwo na siedemdziesiąt lat przeniesiono do Awinionu, nastąpił kryzys równie straszny, jak ten ariański: wielka schizma zachodnia, podział chrześcijaństwa między dwóch, a następnie trzech papieży.

Kolejne wieki przyniosły pozorny spokój – nastał okres humanizmu, który w rzeczywistości był przygotowaniem do nowej katastrofy – protestanckiej reformacji XVI wieku. Po raz kolejny Kościół zareagował energicznie, ale już w XVII i XVIII wieku po raz pierwszy herezja nie została zdecydowanie oddzielona od Kościoła, ale wkradła się w jego serce – chodzi o jansenizm.

Rewolucja francuska i Napoleon próbowali zniszczyć papiestwo, ale nie byli w stanie. Papieże Pius VI i Pius VII zostali wygnani z Rzymu i uwięzieni. Gdy ten pierwszy umierał w Valence, rada miasta informowała nawet, że oto pochowano ostatniego papieża w historii.

Od Bonifacego, ostatniego papieża średniowiecza, do Piusa XII, ostatniego papieża ery przedsoborowej, było 68 papieży, spośród których do tej pory kanonizowano tylko dwóch: Piusa V i Piusa X, a dwóch beatyfikowano: Innocentego XI i Piusa IX. Ich pontyfikaty przypadały na czasy wielkich burz – święty Pius V zwalczał protestantyzm i animował Ligę Świętą przeciwko islamowi, co skończyło się wielkim triumfem pod Lepanto. Błogosławiony Innocenty XI walczył z gallikanizmem i był architektem zwycięstwa pod Wiedniem. Błogosławiony Pius IX dzielnie stawiał opór rewolucji włoskiej, a święty Pius X walczył z nową herezją – modernizmem, stanowiącym syntezę wszystkich herezji, głęboko przenikającym Kościół przełomu XIX i XX stulecia.

Sobór Watykański II, zwołany przez Jana XXIII i kończony przez Pawła VI zaproponował otwarcie nowej ery pokoju i postępu w Kościele, ale okres posoborowy okazał się jednym z najbardziej dramatycznych okresów w jego dziejach. Benedykt XVI, używając metafory świętego Bazylego, porównał ten okres do bitwy morskiej, toczonej nocą na wzburzonym morzu. To właśnie wiek, w którym żyjemy.

Błyskawica, która uderzyła w bazylikę Świętego Piotra 11 lutego 2013 roku, w dniu w którym Benedykt XVI ogłosił swoją abdykację, stała się symbolem tej burzy, która wydaje się dziś przytłaczać Łódź Piotrową, ogarniając przy tym życie każdego syna i córki Kościoła.

Historia burz w Kościele jest historią prześladowań, którym ulegał, ale to także historia schizm i herezji, które od zarania osłabiały wewnętrzną jedność. A ataki z wewnątrz zawsze były bardziej niebezpieczne, niż ataki z zewnątrz. Najpoważniejsze z nich to kryzys ariański i wielka schizma zachodnia. W pierwszym przypadku lud katolicki nie wiedział, gdzie jest prawdziwa wiara – biskupi byli wszak podzieleni między arian, pół-arian, anty-arian, a i papieże nie wyrażali się dość jasno. To o tym okresie pisał święty Hieronim: „Świat cały wydał jęk zgrozy, stwierdzając, że jest ariański.”

W drugim przypadku, katolicy nie wiedzieli, kto był prawdziwym papieżem. Nikt nie zaprzeczał Prymatowi Piotrowemu, nie chodziło też o żadną herezję – ale było dwóch lub trzech papieży jednocześnie, a więc Kościół znalazł się w stanie podziału, określanego w języku teologicznym mianem schizmy.

Herezja modernizmu miała znacznie większy „potencjał kryzysowości”, niż dwa wymienione kryzysy, ale nie mogła rozwinąć się w całej swej zajadłości, gdyż na straży wiary stał Pius X. Modernizm zniknął nawet na kilka lat, by powrócić podczas Soboru Watykańskiego II. Sobór ten chciał być soborem duszpasterskim, ale ze względu na niejednoznaczny charakter jego tekstów, przyniósł katastrofalne skutki właśnie w sferze duszpasterskiej.

Obecny kryzys Kościoła wywodzi się bezpośrednio z Soboru Watykańskiego II i bierze swój początek w prymacie praktyki duszpasterskiej nad dogmatami.

Jan XXIII, przemawiając na otwarcie Soboru, potwierdził jego duszpasterski charakter, rozróżniając „depozyt i prawdy wiary” oraz „sposobamy w jaki są one przekazywane”.

Wszystkie poprzednie sobory były soborami duszpasterskimi. Ale na Soborze Watykańskim II, duszpasterstwo było nie tylko naturalnym wyjaśnieniem dogmatycznej treści soboru i koniecznością dostosowania jej do czasów współczesnych, ale zostało podniesione do rangi alternatywy wobec dogmatów. Efektem była rewolucja w języku i mentalności oraz transformacja duszpasterstwa w nową doktrynę.

Wśród najwierniejszych zwolenników „ducha soboru” prym wiedzie kardynał Walter Kasper. To właśnie jemu papież powierzył wygłoszenie referatu wprowadzającego do dyskusji przed synodem na konsystorzu w roku 2014. Podstawą tego referatu była idea, według której nie należy zmieniać doktryny mówiącej o nierozerwalności małżeństwa, ale duszpasterskie podejście do rozwodników żyjących w nowym związku. Ta sama formuła została zresztą użyta przez kard. Kaspera w jego komentarzu do papieskiej adhortacji Amoris laetitia. Kardynał wyjaśnił, że „adhortacja nie zmienia nic w doktrynie kościelnej i prawie kanonicznym, ale zmienia wszystko”.

Kompasem pontyfikatu Franciszka a zarazem kluczem do odczytywania jego adhortacji, jest zasada konieczności zmian – nie w doktrynie, ale w samym „życiu Kościoła”. By podtrzymać bezzasadność doktryny, papież wydał więc 250-stronnicowy dokument, w którym prezentuje swoją teorię na temat prymatu duszpasterstwa. Wracając z Lesbos, 16 kwietnia 2016 roku, zasugerował dziennikarzom, by przeczytali treść prezentacji adhortacji, dokonanej przez kard. Schönborna, przypisując mu tym samym autentyczną interpretację tego tekstu. Kard. Schönborn określił dokument mianem „przede wszystkim wydarzenia językowego”.

Formuła ta nie jest nowa – była już bowiem używana przez jednego z współbraci Franciszka, jezuitę Johna O'Malleya z Georgetown University. W swej historii SWII, zdefiniował Sobór jako „wydarzenie językowe”, „nowy sposób wyrażania rzeczy”, oznaczający według jezuity „ostateczne zerwanie z poprzednimi soborami”. Pisząc o „wydarzeniu językowym” o. O’Malley wcale nie umniejsza roli Soboru, wręcz przeciwnie, podkreśla, że to „język zawiera w sobie nauczanie”. Jezuita rozumiał więc doskonale, że Sobór Watykański II, nazywający sam siebie duszpasterskim, zmieniał również nauczanie, gdyż „dyskursywny styl soboru był środkiem, ale środek ten jednocześnie przekazywał komunikat”.

Wybór takiego stylu języka, by komunikować się ze współczesnym światem, ujawnia pewien sposób bycia i myślenia – trzeba przyznać, że jest to zarówno gatunek literacki jak i duszpasterski styl Soboru Watykańskiego II. Wyraża to nie tylko organiczną jedność tego wydarzenia, ale też dającą się wywnioskować spójną doktrynę. O’Malley przypomina: „Styl jest ostatecznym wyrazem znaczenia, to jest nie tylko funkcja ozdobna, ale instrumentem hermeneutycznym par excellence”.

Ta rewolucja językowa nie polegała jedynie na zmianie znaczenia słów, ale również na pominięciu niektórych terminów i pojęć. Można podać wiele przykładów: twierdzenie, że piekło jest puste jest z pewnością propozycją lekkomyślną, jeśli nie heretycką. Ale pominięcie lub maksymalne ograniczenie wszelkich odniesień do piekła, ułatwia drogę do ogromnego błędu „pustego piekła”. Bo skoro nikt o piekle nie mówi, jest ono zupełnie ignorowane we wszelkich wystąpieniach, można wpaść na pomysł, że piekło wcale nie istnieje.

Franciszek nigdy nie zaprzeczył istnieniu piekła, ale w ciągu trzech ostatnich lat wspominał o nim tylko kilka razy, w dodatku w bardzo niewłaściwy sposób, a już stwierdzenie z Amoris laetitia, że „drogą Kościoła nie jest potępianie nikogo na wieki”, wydaje się być zaprzeczeniem wiecznego potępienia grzeszników. Czyż ta dwuznaczność nie ma tej samej wartości praktycznej, co teologiczne zaprzeczenie istnieniu piekła?

Tak więc nic się nie zmienia w doktrynie, ale wszystko zmienia się w praktyce. Ale jeśli nie chcemy zaprzeczyć zasadzie przyczynowości, na której oparta jest cała zachodnia nauka, trzeba przyznać, że każdy skutek ma przyczynę, oraz że każdy skutek może powodować kolejną konsekwencję. Zależność między przyczyna a skutkiem jest taka jak między teorią a działaniem, albo doktryną i praktyką. Wśród tych, którzy zrozumieli to bardzo dobrze jest dominikański biskup Oranu, Jean-Paul Vesco. W jednym z wywiadów powiedział bowiem, że adhortacja Franciszka nic nie zmienia w doktrynie Kościoła, tylko w stosunku do świata. Dzisiaj – podkreśla biskup Oranu – żaden spowiednik nie będzie mógł odmówić rozgrzeszenia tych, którzy są przekonani w swym sumieniu, że nieuregulowana sytuacja w której się znajdują, jest najlepszą z możliwych. Tak więc okoliczności i sytuacja, według tej nowej moralności, rozpuszczają koncepcję wewnętrznego zła oraz publicznego i trwałego grzechu.

Jeśli księża przestaną wspominać o grzechu publicznym i zachęcać cudzołożników do włączania się we wspólnoty chrześcijańskie, nie wyłączając ich dostępu do sakramentów, wówczas – wraz z praktyką duszpasterską – zmianie powinna ulec również doktryna. Regułą w Kościele było bowiem, że „rozwiedzeni, żyjący w nowych związkach, mieszkający razem, nie mogą otrzymywać Eucharystii”. Amoris laetitia stawia się w opozycji do tej prawdy, gdy ustanawia, że „rozwiedzeni, żyjący w nowych związkach, w niektórych przypadkach mogą przystępować do Komunii Świętej”.

Zmiana następuje więc nie tylko de facto, ale co do zasady. Jeden pojedynczy przypadek w praktyce wystarcza, by zmienić zasadę. Jak więc można zaprzeczać, że rewolucja w praktyce to również rewolucja w doktrynie? A nawet, jeśli nic się nie zmieniło w doktrynie, wiemy dobrze, co zmieni się w praktyce: wzrośnie liczba przyjętych świętokradczo Komunii, wzrośnie liczba nieważnych spowiedzi, wzrośnie liczba grzechów popełnionych przeciwko szóstemu i dziewiątemu przykazaniu, wzrośnie wreszcie liczba dusz, które pójdą do piekła. A wszystko to stanie się nie mimo, ale z powodu publikacji Amoris laetitia.

Matka Boża w Fatimie ukazała trzem pastuszkom przerażającą wizję piekła, do którego najwięcej dusz trafia przez grzech przeciwko czystości. Kto by się spodziewał, że do i tak ogromnej liczby grzechów popełnianych przeciw czystości zostanie kiedyś dodany rozpad małżeństwa cywilnego? Kto mógł się spodziewać, że warunek ten, będzie wspierany przez papieską adhortację? Tak się jednak stało. Nie można udawać, że tego nie dostrzegamy.

Kościół ma praktyczny cel: zbawienie dusz. W jaki sposób dusze mogą stać się zgubione? Poprzez uleganie przekonaniu do życia według zdeformowanych praw Ewangelii.

Po Zmartwychwstaniu Jezus ukazał się uczniom. Dał im misję chrztu w imię Trójcy Przenajświętszej, Ojca, Syna, Ducha Świętego, aby uczyć i przestrzegać jego przykazań, bez naruszania któregokolwiek (docentes eos, servare omnia). „Kto uwierzy i przyjmie chrzest, będzie zbawiony; a kto nie uwierzy, będzie potępiony” (Mk 16,16).

Zadaniem kapłanów jest uczyć i przestrzegać prawa, a nie zaprzestawanie stosowania go i szukania wyjątków, które je naruszają. Kto wierzy, ale zaprzecza wierze, będzie potępiony, jak mówi święty Paweł: „Twierdzą, że znają Boga, uczynkami zaś temu przeczą, będąc ludźmi obrzydliwymi, zbuntowanymi i niezdolnymi do żadnego dobrego czynu” (Tt, 1,16).

Aby wyrazić negatywną opinię o Amoris laetitia nie trzeba studiować teologii – wystarczy bowiem sensus fidei wynikający z chrztu i bierzmowania. To zmysł wiary prowadzi nas, poprzez ponadnaturalne instynkty, do odrzucenia tego dokumentu pozostawiając jednocześnie sporządzenie adekwatnych odpowiedzi teologicznych teologom.

Między herezją a ortodoksją istnieje wiele możliwych odcieni. Herezja jest bowiem otwartym, formalnym, uporczywym sprzeciwem wobec prawd wiary. Istnieją jednak także propozycje doktrynalne, które choć nie są jawnie heretyckie, są piętnowane przez Kościół, gdyż stoją w kontraście wobec doktryny katolickiej. Sprzeciw wobec prawdy może bowiem być stopniowalny - w zależności od tego, czy jest bezpośredni lub pośredni, natychmiastowy czy odległy, otwarty albo ukryty i tak dalej. „Teologiczne napiętnowanie” ukazuje negatywny stosunek Kościoła to danej wypowiedzi, opinii czy teorii teologicznej. Odnosi się to do treści doktrynalnej: czy coś jest twierdzeniem heretyckim, czy bliskim herezji, czy „pachnie” herezją, czy jest „błędna w wierze” itp. Takie propozycje bywają potępiane jako przewrotne, szkodliwe, skandaliczne, niebezpieczne. We wszystkich tego typu przypadkach w omawianym stwierdzeniu brak katolickiej prawdy, integralności doktrynalnej, lub jest ono wyrażone w niewłaściwy sposób.

W jednej ze swoich refleksji, w dniu 16 kwietnia 2016 roku, ojciec Jean-Michel Gleize, odnosi się do punktu 299 Amoris Laetitia, zgodnie z którym „osoby ochrzczone, które się rozwiodły i zawarły ponowny związek cywilny, powinny być bardziej włączane we wspólnoty chrześcijańskie na różne możliwe sposoby, unikając wszelkich okazji do zgorszenia” i komentuje: „jeśli w różny sposób to dlaczego nie poprzez dopuszczenie ich do Komunii eucharystycznej? Jeśli nie można dziś powiedzieć, że osoby rozwiedzione i żyjące w nowych związkach żyją w stanie grzechu śmiertelnego, dlaczego ich przystąpienie do Komunii miałoby być zgorszeniem? Dlaczego więc odmawiać im prawa do Komunii? Adhortacja Franciszka zmierza w tym właśnie kierunku. Staje się zatem okazją do duchowego upadku całego Kościoła, a więc tym, co teologowie nazywają „zgorszeniem” w pełnym tego słowa znaczeniu. Zgorszenie to jest konsekwencją praktycznej relatywizacji prawdy wiary katolickiej, prawdy o nierozerwalności sakramentu małżeństwa.

Amoris leatitia jest więc dokumentem skandalicznym, mogącym doprowadzić do katastrofalnych skutków dla dusz.

Nie chodzi tu o brak szacunku dla papieża, a tym bardziej o negowanie prymatu Piotra. W tym kontekście powinniśmy być wyjątkowo wdzięczni bł. Piusowi IX, za ustanowienie podczas Soboru Watykańskiego Pierwszego dwóch dogmatów – właśnie dogmatu o prymacie Rzymu i dogmatu o nieomylności papieskiej.

Prymat świętego Piotra oraz jego nieomylności stanowią fundament, na którym Chrystus ustanowił swój Kościół i na którym będzie on trwał aż do końca czasów. Prymat został przyznany Piotrowi, Księciu Apostołów, po Zmartwychwstaniu i był uznawany przez Kościół pierwotny nie jako przywilej osobisty i przemijający, ale trwały i istotny element konstytuujący Kościół Boży.

Nie ma na ziemi władzy wyższej, niż władza papieska, z tego powodu, że nie ma wyższej ludzkiej instancji i ważniejszej misji na ziemi. Jaka to misja? To utwierdzanie braci w wierze, otwieranie nieba dla dusz, pasienie jagniąt i owiec należących do Chrystusa, najwyższego Pasterza. W skrócie – zarządzanie Kościołem.

Bo papież jest przecież tym, który rządzi Kościołem. Misja ta jest mu powierzona ponieważ jest następcą Piotra, któremu to misję tą powierzył sam Chrystus. A była to misja wykraczająca poza osobę Piotra, kontynuowana przez jego następców.

Papież nie jest następcą Chrystusa, ale właśnie Piotra – nie w sposób bezpośredni, ale poprzez sukcesję apostolską, która na przestrzeni wieków, przywiązuje go do Piotra, pierwszego wikariusza Chrystusa.

Wikariusz Chrystusa jest biskupem Rzymu, ponieważ Rzym nie jest tylko miastem lub diecezją jak każda inna – ma uniwersalne powołanie. Następcy Piotra są biskupami Rzymu, ponieważ na Boże wezwanie to właśnie tam przybył Piotr, w tym miejscu zmarł, otwierając dla biskupów Rzymu uzasadnioną i nieprzerwaną sukcesję prymatu.

Wszyscy biskupi posiadają pełnię kapłaństwa, a papież nie jest w tym lepszy niż inni biskupi. Jednak tylko on sprawuje najwyższą jurysdykcję – pełną i nieograniczoną władzę nad innymi biskupami.

Pierwszy Sobór Watykański ustalił jako dogmat wiary właśnie ten prymat papieża nad biskupami. Ale w 1870 roku ogłoszono również dogmat o nieomylności papieskiego Magisterium, w konkretnych warunkach. Nieomylność jest bowiem nadprzyrodzonym przywilejem, dzięki któremu papież nie może zbłądzić w wyznawaniu i definiowaniu objawionej doktryny – dzięki specjalnej asystencji Ducha Świętego. Ale papież, który nie jest nieomylny w rządzeniu Kościołem, może być nieomylny w swym nauczaniu.

Papież nie zawsze jest nieomylny. Musi chcieć być nieomylny, to znaczy chcieć wypowiedzieć się nieomylnie, respektując przy tym pewne ustalone zasady. Warunki nieomylności zostały bowiem zapisane w konstytucji Pastor aeternus: papież musi wypowiadać się jako osoba publiczna, ex cathedra, z zamiarem zdefiniowania prawdy wiary i moralności oraz egzekwowania go jako obowiązkowego do wyznawania przez wszystkich wiernych.

Jeśli warunki te nie zostają spełnione, to nie znaczy, że papież jest w błędzie. Jednak gdy papież nie jest nieomylny, może błądzić w rządzeniu i nauczaniu. Tzw. nadzwyczajne Magisterium, wygłaszane es cathedra przez papieża, zawsze jest bowiem nieomylne. Przykładem są dogmaty o Niepokalanym poczęciu i Wniebowzięciu Najświętszej Maryi Panny. Ale nieomylne może także być nieomylne, gdy powtarza prawdy wiary i moralności przez lata nauczane przez Kościół.

Tak jest w przypadku encykliki Humane Vitae, nieomylnej per se, bo, choć nie jest to akt ex cathedra, jest nieomylny, bo potwierdzony przez Tradycję – a to oznacza, że jego powstanie (aktu) było wspierane przez Ducha Świętego.

Duch Święty wspiera kardynałów podczas konklawe, a potem pomaga wybranemu na papieża. Jednak, jak uczy historia, wybrani mogą być też niegodni papieże, którzy w życiu prywatnym ciężko grzeszyli, a także papieże, błądzący w zarządzaniu Kościołem i nauczaniu – nie musi nas to jednak gorszyć. Nawet bowiem jeśli Opatrzność pozwala na wybór złego papieża, dzieje się to dla wyższych celów, które zostaną wyjaśnione dopiero u kresu czasów. Duch Święty wie przecież, jak wyprowadzić dobro ze zła.

Zbawienie rodzi się z tajemniczego spotkania ludzkiej woli i Bożej łaski. Ci, którzy uważają, że w życiu człowieka wystarczającym jest fakt, że Duch Święty działa, a nie biorą pod uwagę współpracy wolnej woli człowieka, przechodzą na pozycje luterańskie lub kalwińskie. Ci zaś, którzy uważają, że papież nie może się mylić, bo jest nieomylny, popełniają ten sam kalwiński błąd.

Papolatria jest grzechem, ponieważ zmienia Piotra w Chrystusa. Przez przypisanie każdemu czynowi i słowu papieża doskonałości i nieomylności ubóstwia się go, a to nie ma nic wspólnego z czcią, którą rzeczywiście jesteśmy mu winni. Nabożeństwo do papieża, tak jak do Matki Bożej, jest jednym z filarów duchowości katolickiej. Jednak duchowość musi posiadać podstawę teologiczną – a nawet, co możne nawet powinno być wymienione jako pierwsze, racjonalną. By czcić papieża musimy bowiem wiedzieć kim jest, a kim nie jest.

A papież nie jest przecież, w przeciwieństwie do Jezusa Chrystusa, Bogiem i człowiekiem jednocześnie. Nie ma w nim boskości. Nie ma dwóch natur w jednej osobie – ma tylko jedną naturę, jedną osobę – ludzką. Nosi w sobie brzemię grzechu pierworodnego, które nie znika wraz z wyborem na Stolicę Piotrową. Może grzeszyć i być zły, jak wszyscy ludzie, ale jego grzechy i błędy są poważniejsze, niż innych – nie tylko ze względu na konsekwencje, jakie mogą nieść, ale także dlatego, że każdy jego czyn który nie koresponduje z Bożą łaską jest poważniejszy, gdyż jemu tej łaski Duch Święty ofiarowuje więcej.

Jednak, oprócz prymatu rzymskiego i nieomylności papieskiej, jest jeszcze trzecia prawda wiary, która, choć nie uznana jeszcze za taki oficjalnie, może uchodzić za dogmat – to nieomylność Kościoła. Jest ona potwierdzona przez samego Chrystusa, gdy mówi: „Ty jesteś Piotr [czyli Skała], i na tej Skale zbuduję Kościół mój, a bramy piekielne go nie przemogą” [Mt 16, 18].

Co bowiem oznacza kościelna wolność od błędu? Nie oznacza wcale, że Kościół nie może popełnić błędów. Oznacza, jak wyjaśniają teologowie, że Kościół dotrwa do końca świata identyczny jak na początku – bez zmieniania tego, co Chrystus mu podarował.

Wolność od błędu jest nadprzyrodzoną właściwością Kościoła, co oznacza, że nie tylko nie znika ona, ale i się nie zmienia. Pozostaje dokładnie taka, jaką ustanowił Chrystus, aż do końca świata. Kościół zawsze utrzyma swe cechy – charakter, nauczanie, jedność w wierze, monarchiczność i hierarchiczność formy, organizację, uniwersalność. Dekret świętego Piusa X „Lamentabili sane exitu” w punkcie 53. potępił pomysły modernistów, zgodnie z którymi „organiczny ustrój Kościoła podlega zmianie, a społeczność chrześcijańska, podobnie jak społeczność ludzka, podlega ciągłej ewolucji”.

Kościół jest niezniszczalny, a jednak – jako tworzony przez ludzi – może popełniać błędy. Może się to zdarzyć, gdy instytucja jest mylona z ludźmi, którzy ją reprezentują. Siła papiestwa nie pochodzi od świętości Piotra, tak jak zdrada Piotra nie oznacza słabości papiestwa, ponieważ to do papieża, osoby publicznej, a nie prywatnego Piotra powiedział Jezus: „Ty jesteś Piotr, i na tej skale zbuduje Kościół mój”.

Papież to nie jest Jorge Bergoglio, nie jest też Josephem Ratzingerem, ale przede wszystkim, jak uczy Katechizm, jest następcą Piotra i Wikariuszem Chrystusa na ziemi. To nie odbiera niczego wielkości i nieomylności Kościoła, ale nie znaczy też, że jego pasterze, nawet najwyżsi, pozostają bez skazy, w kontekście ich życia osobistego czy wykonywanej misji.

Kiedy Jezus obiecuje, że bramy piekielne go nie przemogą, nie obiecuje, że nie będzie żadnych ataków na Kościół – pozwala nam raczej dostrzec istnienie zaciętej walki. Nie będzie w tej walce przerw, ale nie skończy się ona też porażką. Kościół zatriumfuje.

Głównym wytworem piekła jest herezja. A herezja nie będzie dominować nad wiarą Kościoła.

Dogmat o nieomylności Kościoła odsyła nas do dwóch prawd: po pierwsze, że Kościół żyje pośród konfliktów i jest podatny na ataki, a po drugie, że pokona on swych wrogów i podbije historię. Jednak nie ma zwycięstwa bez walki, i to jest prawda, która nas bezpośrednio dotyczy, dotyka naszego życia jako synów i córek Kościoła.

Zdanie „bramy piekielne go nie przemogą” jest takie samo, jak „na koniec moje niepokalane serce zatriumfuje”, wypowiedziane przez Matkę Bożą w Fatimie – dziewięćdziesiątą dziewiątą rocznicę wypowiedzenia tego zdania obchodzimy w tym roku.

A 3 stycznia 1944 roku Matka Boża skierowała do Łucji prorocze słowa, gdy ta modliła się przed tabernakulum: (siostra Łucja relacjonuje) „poczułam ducha wylanego przez tajemnicze Światło, którym jest Bóg i w Nim ujrzałam i usłyszałam: grot włóczni jako strzelający płomień, który trafia w oś Ziemi. Ziemia się trzęsie: góry, miasta, wioski i osiedla wraz z mieszkańcami zostają pogrzebane. Morze, rzeki i chmury wychodzą ze swych brzegów rozlewając się, zalewając i porywając w wir domy i ludzi w ilości nieprzeliczonej, to jest oczyszczenie świata z grzechu, w którym jest zanurzony. Nienawiść, ambicja prowadzą do niszczycielskiej wojny! Następnie poczułam w duchu, pośród przyspieszonego rytmu serca, w duchu echo cichego głosu mówiącego: w czasie jedna wiara, jeden chrzest, jeden Kościół, Święty, Katolicki, Apostolski - w wieczności, Niebo!”.

Jedna wiara, jeden chrzest, jeden Kościół, Święty, Katolicki, Apostolski - słowa siostry Łucji są takie same jak papieża Bonifacego VIII w jego bulli Unam Sanctam, w której pod koniec średniowiecza, powtórzył wyjątkowości Kościoła w dziele odkupienia: „Przymuszani wiarą, zobowiązani jesteśmy wierzyć i utrzymywać, że jest jeden święty, katolicki i apostolski Kościół. I stanowczo wierzymy oraz wyznajemy, że poza nim nie ma zbawienia ani odpuszczenia grzechów (…) w nim jest jeden Pan, jedna wiara, jeden chrzest”.

A ostateczny okrzyk siostry Łucji: Niebo! wydaje się oddawać dramatyczny wybór między Niebem, miejscem osiągnięcia wiecznego szczęścia duszy, i piekłem – gdzie dusze wiecznie cierpią.

Kościół nie otwiera bram piekła, ale bramy Niebios.

Kościół to nie tylko papież i biskupi, ale wszyscy wierni – księża, zakonnice, zakonnicy, świeccy. Boża pomoc jest atrybutem Kościoła do końca świata i będzie uniemożliwiać zagubienie czy osłabienie. Oznacza to, że Kościół może mieć w swej historii chwile dezorientacji i dezercji, ale jako całość, nigdy nie poprowadzi wiernych na zatracenie.

Jezus po zmartwychwstaniu, pojawia się po raz drugi na Jeziorze Tyberiadzkim i mówi do Apostołów: „Uczcie je zachowywać wszystko, co wam przykazałem. A oto Ja jestem z wami przez wszystkie dni, aż do skończenia świata” (Mt 28, 20). Słowa te nie tylko potwierdzają, że Kościół jest niezniszczalny, ale również przypominają nam, że niewykonalnych praw. Jest z nami każdego dnia, w każdej sytuacji i okolicznościach – praktykowanie Jego prawa nie jest niemożliwe, ponieważ wszystko jest możliwe przy pomocy łaski Bożej. To jest to, czego oczekiwalibyśmy od papieża - aby przypomniał nam o tym co nas utwierdza w wierze.

Nigdy tak bardzo jak dziś nie pragnęliśmy bezpiecznego schronienia, światła skierowanego prosto do nas, Skały, na której moglibyśmy się oprzeć. Tą skałą może być tylko Piotr. Piotr – nie Szymon. Od Piotra oczekujemy treści, sensu i stałości. Ludzie, nawet najdoskonalsi, przemijają. Ale pozostają zasady, a wśród nich ta podtrzymująca wszystkie pozostałe – zasada prymatu Piotra. Doskonale wiemy, że tylko ten najwyższy i uroczysty głos może przynieść kres procesowi demontażu Kościoła – głos Biskupa Rzymu, jedynego, któremu została przyznana możliwość definiowana słów Chrystusa, nieomylnego rzecznika wiary. Ale wiemy też, że papież może się do wspomnianego demontażu przyczynić, popadając nawet w herezję. A w tym wypadku sumienie zmusza nas, byśmy go powstrzymali.

Amoris laetitia przypisuje sumieniu podstawowe i wyjątkowe miejsce w ocenie działań moralnych (§ 303). Uwalnia sumienie od obiektywizmu moralności, podczas gdy to na moralności, wierze i rozumie opieramy nasze wybory. Światło wiary, jak i rozumu jest dla nas zewnętrzne - oświetla serca i sumienia każdego ochrzczonego, a sumienie jest przecież niczym innym jak głosem prawdy w naszej duszy. Z tego też powodu, nasza nieograniczona miłość do papieża, nigdy nie może skłonić nas do czynienia czegokolwiek wbrew naszemu sumieniu.

W dniu zmartwychwstania będziemy sami przed Bogiem – z naszym sumieniem, a bez papieży i biskupów, rodziny i przyjaciół, bez możliwości okłamywania siebie i innych, a spojrzenie Boga przeniknie i oświetli nasze sumienie niczym błyskawica. Ci, którzy podążą za głosem własnego sumienia, posiadając czyste intencje i obiektywne dane na temat wiary i rozumu jako kryterium oceny, nie będą się mylić – Bóg oświetli ich drogi, właśnie z pomocą łaski wiary i podtrzymującego ją rozumu. Nie możemy zrobić niczego co wykracza przeciwko wierze i rozumowi, nic co jest w jakikolwiek sposób sprzeczne z wiarą, niejasne, niejednoznaczne, gdyż Bóg taki nie jest. Jest zrozumiały i prosty.

Kościelna barka wydaje się już jakby pochłonięta przez fale, wydaje nam się też, że Pan nasz śpi, tak jak to było podczas burzy na jeziorze Tyberiadzkim. Zwróćmy się więc do niego, mówiąc: „Ocknij się! Dlaczego śpisz, Panie?” (Ps 44,24).

Być może to właśnie był apel świętej Katarzyny ze Sieny, gdy wpatrywała się w mozaikę Giotta w 1380 roku. Może nie jest więc przypadkiem, że w tym roku tradycyjna godzina adoracji Najświętszego Sakramentu dla uczestników Marszu dla Życia odbywa się w bazylice Santa Maria sopra Minerva, gdzie pod głównym ołtarzem spoczywa ciało świętej Katarzyny?

W tej godzinie adoracji prosiliśmy Boga nie tylko o błogosławieństwo dla tegorocznego Marszu dla życia, ale również dla Świętej Matki Kościoła, gorąco prosząc Go słowami: „Ocknij się! Dlaczego śpisz, Panie? Ocknij się!”.

Roberto de Mattei
Przemówienie z rzymskiego Forum dla życia, z 6 maja 2016 r.


[link widoczny dla zalogowanych]


Ostatnio zmieniony przez Teresa dnia Pią 10:56, 29 Cze 2018, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
Teresa
Administrator


Dołączył: 07 Cze 2007
Posty: 32797 Przeczytał: 91 tematów

Skąd: z tej łez doliny
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 11:18, 22 Maj 2016 Powrót do góry

O kryzysie kolejno wszyscy papieże mówili, pewne fragmenty zacytowane są tu:
(...)
http://www.traditia.fora.pl/kryzys-naduzycia-w-kk-1,111/kryzys-w-kosciele-oczywiscie-ze-tak,16005.html


Obecny kryzys jest kolejnym w dziejach Kościoła. Bp Schneider mówił: żyjemy w czasach IV największego kryzysu Kościoła.


"Obecny kryzys Kościoła wywodzi się bezpośrednio z Soboru Watykańskiego II i bierze swój początek w prymacie praktyki duszpasterskiej nad dogmatami." - prof. Roberto de Mattei.


Ostatnio zmieniony przez Teresa dnia Wto 17:54, 12 Lut 2019, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
Teresa
Administrator


Dołączył: 07 Cze 2007
Posty: 32797 Przeczytał: 91 tematów

Skąd: z tej łez doliny
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 11:15, 29 Cze 2018 Powrót do góry

Roberto de Mattei o papiestwie i o katolikach wobec kryzysu w Kościele

Image

Chaos, który narasta w Kościele, dotyczy nie tylko prawd wiary odnoszących się do przykazań czy sakramentów. Wiele rozpowszechnionych pośród katolików nieporozumień dotyczy papiestwa – istoty oraz rzeczywistego znaczenia prymatu Piotrowego. Bezcennym głosem wyjaśniającym zasadnicze dla naszej wiary kwestie z punktu widzenia doktryny katolickiej – tak łatwo dziś zapominanej i tak chętnie pomijanej – jest obszerny tekst profesora Roberta de Mattei, zatytułowany „Tu es Petrus. Prawdziwe oddanie Katedrze świętego Piotra” [link widoczny dla zalogowanych]

„Znajdujemy się przed jednym z najbardziej krytycznych momentów, jakich Kościół kiedykolwiek doświadczył w swojej historii, ale jestem przekonany, że prawdziwe oddanie katedrze świętego Piotra ofiaruje nam broń, która pozwoli wyjść z tego kryzysu zwycięsko” – pisze już we wstępie włoski historyk, stojący dziś w pierwszym szeregu obrońców prawdziwej wiary, obok takich postaci jak kardynałowie Walter Brandmüller, Raymond Leo Burke i Robert Sarah czy biskup Athanasius Schneider.

Autor już na początku wskazuje na konieczność rozróżnienia pomiędzy oddaniem prawdziwym i fałszywym, analogicznie do realnej oraz zakłamanej pobożności maryjnej. Przypomina o kluczowej obietnicy złożonej przez Pana Jezusa swemu pierwszemu ziemskiemu Wikariuszowi: „Ty jesteś Piotr [skała] i na tej Skale zbuduję Kościół mój, a bramy piekielne go nie przemogą” [Mt 16, 18].

„Prymat Piotra stanowi zatem fundament, na którym Jezus Chrystus ustanowił Swój Kościół i na którym będzie On stał aż do końca czasu. Obietnica zwycięstwa Kościoła jest jednak obwarowana uwagą, iż zostanie mu wytoczona wojna. Wojna, która do końca czasu będzie prowadzona przez piekło właśnie przeciwko Kościołowi. W centrum tej zaciętej wojny jest papiestwo. Wrogowie Kościoła, na przestrzeni dziejów, zawsze starali się zniszczyć Prymat Piotra, ponieważ rozumieli, że stanowi on widoczny fundament Mistycznego Ciała. Widoczny – ponieważ Kościół ma pierwotny i niewidoczny fundament, którym jest Jezus Chrystus, a którego wikariuszem jest Piotr.

Prawdziwe oddanie Katedrze Piotrowej jest pod tym względem oddaniem widoczności Kościoła i stanowi istotną część chrześcijańskiego życia duchowego” – podkreśla profesor de Mattei.

Autonomiczni biskupi? Demokratycznie wybierani księża?

Autor wyławia z historii Kościoła wątki i analogie odnoszące się do przyczyn oraz przejawów kryzysu, który trawi Świątynię Pańską od kilku dziesięcioleci. „Skąd my to znamy?” – zastanawiamy się, czytając o mających miejsce dwa i pół wieku temu atakach na „centralizm rzymski” i postulatach osłabienia władzy papieskiej. Jednak dzieje Kościoła i jego Magisterium nie zaczęły się pięć ani sześć dekad temu. Włoski historyk przypomina więc nam o niemieckim – a jakże! – biskupie Trewiru, który pod pseudonimem Febronius wystąpił przeciwko „centralizmowi kurii rzymskiej”, przeciwstawiając mu lokalne synody. Tezy hierarchy, Johanna Nikolausa von Hontheima, potępił papież Pius VI.

„We Włoszech analogiczne idee wyraził jansenistyczny biskup Pitoii, Scipione de’ Ricci. W 1786 r. Scipione de’ Ricci zwołał synod diecezjalny z zamiarem zreformowania Kościoła, chcąc sprowadzić Papieża do roli głównego sługi wspólnoty Chrystusowych pasterzy. Następnie wybuchła rewolucja francuska, a Pius VI listem Quod Aliquantum z 10 marca 1791 r. potępił konstytucję cywilną duchowieństwa, w której twierdzono, że biskupi są niezależni od papieża, że kapłani są ważniejsi od biskupów i że księża parafialni powinni być wybierani przez świeckich wiernych. Wraz z bullą Auctorem fidei z 28 sierpnia 1794 r. zostały również potępione błędy eklezjologiczne synodu Pistoii. Pius VI został jednak przytłoczony przez rewolucję. W 1796 r. flota Bonapartego najechała Półwysep Apeniński, zajęła Rzym, a 15 lutego 1798 r. proklamowano Republikę Rzymską. Papież został aresztowany i przewieziony do Valence we Francji, gdzie zmarł 29 sierpnia 1799 roku” – relacjonuje Roberto de Mattei.

Autor opisuje pozorny kres papiestwa, związany z poniżającymi okolicznościami śmierci Piusa VI oraz upokorzeniem jego następcy – Piusa VII przez Napoleona. Jednak w końcu to pyszny wódz doczekał się swego upadku a tron następcy świętego Piotra odzyskał swą świetność.

„W 1819 roku ukazała się w Lyonie książka O papieżu (Du Pape), arcydzieło hrabiego Józefa de Maistre, dzieło, które doczekało się setek przedruków i które przewidywało dogmat o nieomylności papieża, później rzeczywiście zdefiniowany przez Sobór Watykański. Książka O Papieżu jest uważana za manifest myśli kontrrewolucyjnej, przeciwstawiającej się katolickiemu liberalizmowi XIX i XX wieku. Chciałbym, pisząc te słowa, być echem tej szkoły myśli katolickiej” – zastrzega redaktor naczelny „Radici Cristiane”.

„Kiedy w 1869 roku otwierano pierwszy Sobór Watykański, ścierały się dwa stronnictwa: z jednej strony byli to ultramontanie i katoliccy kontrrewolucjoniści, wspierani przez Piusa IX, który optował za zatwierdzeniem dogmatu o prymacie Piotra i o papieskiej nieomylności. Frakcję tę reprezentowali między innymi kardynał Henry Edward Manning – arcybiskup Westminster, Louis Pie – biskup Poitiers, Konrad Martin – biskup Paderborn, a także najlepsi teologowie tamtych czasów, jak ojcowie Giovanni Battista Franzelin, Joseph Kleutgen czy Henri Ramière. Z drugiej strony stanęli liberalni katolicy, przewodzeni przez prałata Mareta oraz przez Ignaza von Döllingera, rektora Uniwersytetu w Monachium.

Liberałowie, wsłuchani w tezy gallikańskie i koncyliarystyczne, utrzymywali że autorytet Kościoła nie opiera się wyłącznie na papieżu, ale na papieżu zjednoczonym z biskupami i uznawali dogmat o nieomylności za błędny, lub w najlepszym razie za nieszczęśliwy. Pius IX 8 grudnia 1870 roku konstytucją Pastorus aeternus ogłosił jednak dogmaty o prymacie Piotra i o papieskiej nieomylności. Dziś, oba te dogmaty stanowią dla nas cenny punkt odniesienia, na którym oprzemy prawdziwe oddanie katedrze świętego Piotra” – pisze historyk.

Od hierarchii do demokracji?

Roberto de Mattei prowadzi dalej swą analizę przebiegu kolejnych ataków na papiestwo. Konstatuje: „O ile podczas pierwszego soboru w Watykanie liberałowie ponieśli klęskę, o tyle już podczas drugiego soboru odnieśli zwycięstwo. Gallikanie, janseniści i przedstawiciele febronianizmu otwarcie głosili, że struktura Kościoła musi ulec demokratyzacji, i to w taki sposób, by dać więcej uprawnień księżom i biskupom. A papież pozostawałby jedynie ich reprezentantem. Konstytucja Lumen Gentium, promulgowana przez SVII w 1964 roku, była – jak większość dokumentów tego zgromadzenia – dwuznaczna, a więc sygnalizowała te tendencje, ale bez jednoznacznego, precyzyjnego opisania ich.

Dokument Nota explicativa praevia – a więc roboczy dokument wyjaśniający, o co ma chodzić w konstytucji – stał się zapisem kompromisu między zasadą prymatu Piotra i zasadą kolegialności biskupów. Tak też stało się z Lumen Gentium oraz inną soborową konstytucją, Gaudium et Spes, stawiającą na równi dwa cele małżeństwa: prokreację i jedność. Ale równość w przyrodzie nie istnieje. Jedna z tych dwóch zasad ma na celu ugruntowanie swojej pozycji w stosunku do drugiej. I tak jak w przypadku małżeństwa, zasada jednocząca przeważała nad prokreacją, tak w przypadku konstrukcji Kościoła zasada kolegialności narzuca się Prymatowi Papieża Rzymskiego”.

Włoski profesor przywołuje następnie analogie współczesne nam, katolikom XXI wieku: „Synodalność, kolegialność, decentralizacja to słowa, które dziś wyrażają próbę przekształcenia monarchicznej i hierarchicznej konstrukcji Kościoła w strukturę demokratyczną i parlamentarną. Programowym manifestem tej nowej eklezjologii jest dyskurs wygłoszony przez papieża Franciszka w dniu 17 października 2015 r. podczas obchodów pięćdziesiątej rocznicy ustanowienia Synodu Biskupów. W tym przemówieniu Franciszek wykorzystał obraz piramidy odwróconej do góry nogami, aby opisać nawrócenie papieża, które zostało już ogłoszone w wezwaniu Evangelii Gaudium z 2013 roku (nr 32). Wydaje się więc, że papież Bergoglio chce zastąpić Kościół rzymskocentryczny kościołem policentrycznym lub wielowymiarowym, według często używanego przez siebie obrazu. Odnowione papiestwo, pojmowane jako forma usługowa wobec Kościołów lokalnych, rezygnujące z prawnego prymatu lub rządów Piotra.

W celu demokratyzacji Kościoła progresiści starają się pozbawić go aspektu instytucjonalnego i sprowadzić go do wymiaru czysto sakramentalnego. Nazywają to przejściem od Kościoła prawnego do sakramentalnego, Kościoła komunii. Jakie będą tego konsekwencje? Na płaszczyźnie sakramentalnej Papież, jako biskup, jest równy wszystkim innym biskupom. Tym, co stawia go ponad wszystkimi biskupami i daje mu najwyższą, pełną i bezpośrednią władzę nad całym Kościołem, są jego uprawnienia zarządcze. Specyficzny munus Papieża nie polega na jego mocy uprawnień sakramentalnych, które ma takie same jak inni biskupi, ale na jego władzy jurysdykcyjnej lub rządowej, która odróżnia go od każdego innego biskupa. Urząd, który sprawuje papież, nie reprezentuje czwartego poziomu święceń po diakonacie, kapłaństwie i episkopatu. Papiestwo nie jest sakramentem, ale urzędem, ponieważ Papież jest widzialnym wikariuszem Jezusa Chrystusa” – wyjaśnia de Mattei.

„Po zmartwychwstaniu Jezus Chrystus powierzył Piotrowi misję rządzenia, mówiąc: Paś baranki moje, paś owce moje (J 21, 15-17). Tym słowem nasz Pan potwierdził obietnicę złożoną Księciu Apostołów w Cezarei Filipowej i uczynił go widzialnym wikariuszem na ziemi, z mocą najwyższej Głowy Kościoła i Pasterza powszechnego. Prawdziwe oddanie katedrze Piotra nie jest uwielbieniem człowieka, który zajmuje tę katedrę, ale jest miłością i uwielbieniem dla misji, którą Jezus Chrystus dał Piotrowi i jego następcom. Misja ta jest misją widzialną, wyczuwalną dla zmysłów, jak wyjaśnił Leon XIII w encyklice Satis cognitum (1896) i Pius XII w encyklice Mystici Corporis Christi (1943).

Kościół, podobnie jak jego Założyciel, składa się z elementu ludzkiego, widzialnego i zewnętrznego, oraz elementu Boskiego, duchowego i niewidzialnego. Jest społecznością widzialną i duchową, doczesną i wieczną, a jednocześnie ludzką (bo utworzoną dla ludzi) i Boską (ze względu na swoje pochodzenie, swój koniec i swoje nadprzyrodzone środki). Kościół jest widoczny po pierwsze ponieważ nie jest ani nurtem duchowym, ani ruchem idei, ale prawdziwą społecznością o strukturze prawnej, a po drugie, ponieważ jest społecznością nadprzyrodzoną, rozpoznawalną po swoich zewnętrznych znakach, dla tego jest zawsze jeden, święty, katolicki, apostolski i rzymski.

Papież jest tym, w którym ta widoczność Kościoła jest skoncentrowana i skondensowana. Takie jest znaczenie sformułowania św. Ambrożego Ubi Petrus ibi ecclesia – Gdzie Piotr jest, jest Kościół – które zakłada drugie powiedzenie, przypisywane świętemu Ignacemu z Antiochii: Ubi Christus, ibi ecclesia – Gdzie jest Chrystus, tam jest Kościół. Nie ma prawdziwego Kościoła, poza Kościołem założonym przez Jezusa Chrystusa, który nadal prowadzi Go i pomaga Mu w sposób niewidoczny, podczas gdy jego wikariusz rządzi nim na ziemi w sposób widoczny” – tłumaczy autor.

Błąd papolatrii, błąd diarchii

W swym artykule profesor zwraca uwagę na powszechne dziś, lecz w swej istocie błędne postrzeganie osoby i urzędu papieża, zwłaszcza w kontekście jego nieomylności.

„Papież jest osobą, która zajmuje krzesło, katedrę: nie ma katedry bez osoby, ale istnieje niebezpieczeństwo, że osoba ta doprowadzi innych do zapomnienia o istnieniu katedry, czyli instytucji prawnej, która ją poprzedza” – ostrzega.

„Papolatria jest fałszywym oddaniem papieżowi, gdyż nie widzi w panującym papieżu jednego z 265 następców Piotra, ale uważa go za nowego Chrystusa na ziemi, uosabiającego, reinterpretującego, na nowo odkrywającego Magisterium swoich poprzedników, poszerzając i doskonaląc doktrynę Chrystusa.

Papolatria, zanim stanie się błędem teologicznym, jest zdeformowaną postawą psychologiczną i moralną. Ci, którzy jej ulegli, są na ogół konserwatywni lub umiarkowani, i oszukują się możliwością osiągnięcia dobrych wyników w życiu bez walki, bez wysiłku. Tajemnicą ich życia jest zawsze dostosowanie się, wydobywanie z każdej sytuacji tego, co najlepsze. Ich hasłem przewodnim jest kult spokoju, zgodnie z którym nie trzeba się o nic martwić. Rzeczywistość nigdy nie miała dla nich postaci dramatu. Nie chcą, żeby życie było dramatem, bo to zmusiłoby ich do przyjęcia na siebie odpowiedzialności, której nie chcą brać. Ale ponieważ życie jest często dramatyczne, ich poczucie rzeczywistości jest odwrócone do góry nogami, zamieniane w absolutną nierealność. W obliczu obecnego kryzysu w Kościele, instynktownie go negują. A najskuteczniejszym sposobem uspokojenia własnego sumienia jest potwierdzenie, że Papież ma zawsze rację, nawet jeśli zaprzecza sobie lub swoim poprzednikom. W tym momencie błąd nieuchronnie przechodzi z poziomu psychologicznego na doktrynalny i zamienia się w papolatrię, a mianowicie w stanowisko, które stwierdza, że temu co mówi Papież musimy być zawsze posłuszni, bez względu na to co mówi czy czyni, ponieważ Papież jest jedynym i nieomylnym rządcą wiary katolickiej” – tłumaczy profesor de Mattei. Odsłania także ideologiczne korzenie papolatrii. Wywodzi się ona mianowicie z woluntaryzmu Williama Ockhama.

„Kiedy święty Tomasz z Akwinu potwierdzał, że Bóg, Absolutna Prawda i Najwyższe Dobro, nie może zrobić niczego sprzecznego, Ockham stwierdził, że Bóg może zrobić wszystko, nawet coś złego, ponieważ zło i dobro nie istnieją w sobie, ale są w ten sposób stworzone przez Boga. Dla świętego Tomasza coś jest nakazane lub zakazane, o ile jest to ontologicznie dobre lub złe; dla naśladowców Ockhama jest odwrotnie: coś jest dobre lub złe, o ile Bóg to nakazał lub zakazał. Gdy zasada ta zostanie przyjęta, nie tylko moralność staje się względna, ale okazuje się, że przedstawiciel Boga na ziemi, wikariusz Chrystusa, może pełnić swoją najwyższą władzę w sposób absolutny i arbitralny, a wierni są mu winni wyłącznie bezwarunkowe posłuszeństwo.

W rzeczywistości posłuszeństwo Kościołowi pociąga za sobą obowiązek wypełniania nie woli przełożonego, lecz jedynie woli Bożej. Z tego powodu posłuszeństwo nigdy nie jest ślepe i bezwarunkowe. Ma swoje ograniczenia w prawach naturalnych i Boskich oraz w tradycji Kościoła, której Papież jest stróżem, a nie twórcą.

Dla wyznawców papolatrii Papież nie jest wikariuszem Chrystusa na ziemi, który ma obowiązek przekazywania otrzymanej doktryny, ale jest następcą Chrystusa, który doskonali doktrynę swoich poprzedników, dostosowując ją do zmieniających się czasów. Doktryna Ewangelii jest w ciągłej ewolucji, ponieważ zbiega się w czasie z nauczaniem panującego Papieża. Nauczanie żywe zastępuje Magisterium wieloletnie, wyrażone w nauczaniu duszpasterskim, które zmienia się codziennie, i ma swoją regula fidei (regułę wiary)” – wyjaśnia autor.

Profesor de Mattei zwraca uwagę na obecną tendencję do wynoszenia na ołtarze kolejnych papieży, jednak wyłącznie „posoborowych”. Ma to prowadzić do przekonania o ich nieomylności w zakresie szerszym niż nieomylność obwarowana przez Kościół istotnymi zastrzeżeniami.

Historyk pisze następnie o fakcie „fałszywych przesłanek, akceptowanych przez wszystkich: istnienia pewnego rodzaju papieskiej diarchii, w której pełni swoje funkcje papież Franciszek, a inny papież, Benedykt, służy Katedrze Piotrowej przez modlitwę, a w razie potrzeby przez radę. Istnienie dwóch Papieży jest uznawane za skończoną transakcję: spór trwa jedynie o charakter ich związku. Prawda jest jednak taka, że nie ma możliwości istnienia dwóch Papieży. Papiestwa nie da się jednak w ten sposób zdemontować: może być tylko jeden wikariusz Chrystusa”.

Dalej prof. de Mattei obszernie omawia nieporozumienia związane z „podwójnym papiestwem”:

„Benedykt XVI miał możliwość wyrzeczenia się papiestwa, ale w konsekwencji musiałby zrezygnować z imienia Benedykta XVI, białego stroju, i tytułu papieża emeritusa: jednym słowem, musiałby definitywnie przestać być papieżem, również opuszczając Watykan. Dlaczego tego nie zrobił? Bo Benedykt XVI wydaje się być przekonany, że nadal jest papieżem, chociaż takim, który wyrzekł się sprawowania posługi Piotrowej. To przekonanie zrodziło się z błędnej eklezjologii, opartej na sakramentalnej, a nie prawnej koncepcji Papiestwa. Jeśli Petrine munus jest sakramentem, a nie urzędem, to ma charakter nieusuwalny, ale w tym przypadku nie byłoby możliwe zrzeczenie się go. Rezygnacja zakłada zaś odwołanie z urzędu, a to jest nie do pogodzenia z sakramentalną wizją Papiestwa.

Kardynał Brandmüller słusznie uznał za niezrozumiałą próbę doprowadzenia do pewnego rodzaju równoczesnego paralelizmu panującego Papieża i modlącego się Papieża. Dwugłowy papież byłby potwornością – mówił, dodając, że Prawo Kanoniczne nie uznaje figury papieża-emeryta (...) wydaje się, że w konsekwencji ustąpienia rezygnujący (…) nie jest już biskupem Rzymu, nawet nie jest kardynałem.

Jeśli chodzi o wątpliwości dotyczące wyboru papieża Franciszka, profesor Geraldina Boni przypomina, że kanoniści zawsze uczyli, iż pokojowa powszechna akceptacja Kościoła jest znakiem i nieomylnym skutkiem ważnego wyboru i prawowitego papiestwa, a przyjęcie lub przyjęcie papieża Franciszka przez lud Boży nie było jeszcze kwestionowane przez kardynałów, którzy uczestniczyli w Konklawe. Przyjęcie papieża przez Kościół powszechny jest nieomylnym znakiem jego legitymacji i uzdrawia u podstaw każdy defekt wyborów papieskich (na przykład nielegalne machinacje, spiski itp.). Jest to również konsekwencją widzialnego charakteru Kościoła i Papiestwa” – pisze naukowiec.

Kiedy papież przestaje być papieżem

W dalszej części swego tekstu autor powołuje się na głos kanonisty, byłego rektora Uniwersytetu Gregoriańskiego, jezuity o. Gianfranca Ghirlandy. Zakonnik w następujący sposób sprecyzował prawny charakter urzędu Piotrowego w artykule zatytułowanym „Wakat w Stolicy Apostolskiej”: Zaprzestanie sprawowania urzędu przez Papieża Rzymskiego, następuje z czterech powodów: 1) śmierć, 2) pewne i wieczne szaleństwo lub całkowita niepełnosprawność umysłowa; 3) notoryczna apostazja, herezja, schizma; 4) rezygnacja.

„Ojciec Ghirlanda wyjaśnia: W pierwszym przypadku Stolica Apostolska jest wolna od chwili śmierci Papieża Rzymskiego; w drugim i trzecim od chwili deklaracji kardynałów; w czwartym od chwili wyrzeczenia się.

O. Ghirlanda wypowiedział się więc także w sprawie papieża heretyckiego. Nie ma wzmianki o konkretnym papieżu, ponieważ w lutym 2013 roku nikt nie został jeszcze wybrany. Ojciec Ghirlanda odnosi się do przykładu akademickiego: Jest to przypadek, uznany przez doktrynę, notorycznej apostazji, herezji i schizmy, w który mógłby wpaść Papież Rzymski, ale jako doktor prywatny. Dlatego też, pomagając Duchowi Świętemu, musimy powiedzieć, że nie może on publicznie składać heretyckich deklaracji, chcąc wykorzystać swoją władzę, ponieważ gdyby to uczynił, zostałby pozbawiony urzędu. Jednak w takich przypadkach, ponieważ pierwsza władza nie jest sądzona przez nikogo (kanon 1404), nikt nie mógłby obalić Papieża Rzymskiego. Można by jedynie złożyć deklarację tego faktu – a to musieliby zrobić kardynałowie, przynajmniej ci, którzy są obecni w Rzymie. Taka ewentualność, choć przewidziana w doktrynie, jest jednak uważana za całkowicie nieprawdopodobną z powodu interwencji Opatrzności Bożej w życie Kościoła.

Ojciec Ghirlanda nie jest w tej ekspozycji ani tradycjonalistą, ani postępowcem, ale uczonym, który zebrał tysiącletnią tradycję kanoniczną.

Jeżeli w dziedzinie filozofii i teologii niekwestionowany szczyt myśli chrześcijańskiej reprezentowany jest przez Świętego Tomasza z Akwinu, w dziedzinie prawa kanonicznego, odpowiednik tej szkoły reprezentowany jest przez Gracjana (Magister Gratianus) i jego uczniów.

Przywołując stwierdzenie św. Bonifacego, Gracjan potwierdził, że papież nemine est iudicandus, nisi deprehendatur a fide devius (nie jest sądzony przez nikogo, chyba że odbiega od wiary). Zasada ta została powtórzona jest w dekrecie Summa, przez Huguccio, czyli Hugona z Pizy, uznawanego za najsłynniejszego magister decretorum XII wieku.

Ojciec Salvatore Vacca, który prześledził historię Prima Sedes a nemine judicatur (Najwyższy urząd nie jest sądzony przez nikogo), przypomniał, że teza ta w przypadku powołania papieża heretyckiego można by tą tezę ponownie rozpatrzyć.

W przypadku papieża heretyckiego, zasada Prima Sedes a nemine judicatur, nie jest naruszana, przede wszystkim dlatego, że zgodnie z tradycją kanoniczną zasada ta dopuszcza tylko jeden wyjątek – przypadek herezji. Po drugie dlatego, że kardynałowie ograniczyliby się tylko do zaświadczenia o fakcie herezji, tak jak w przypadku utraty zdolności umysłowych, bez obalania Papieża Rzymskiego. Ustanie urzędu byłoby przez nich jedynie uznane i zadeklarowane.

Teologowie zastanawiają się, czy utrata pontyfikatu nastąpi w momencie, w którym Papież popadnie w herezję, czy tylko w przypadku, gdy herezja przejawi się lub stanie się głośna i publicznie rozprzestrzeniona.

Arnaldo Xavier da Silveira utrzymuje, że chociaż istnieje niezgodność w korzeniach między herezją a jurysdykcją papieską, Papież nie traci urzędu aż do czasu, gdy jego herezja się ujawni. Kościół, będąc widzialną i doskonałą społecznością, więc utrata wiary przez widzialną Głowę musiałaby być faktem publicznym. Jako że drzewo może żyć przez pewien czas po wycięciu korzeni, tak samo jurysdykcja może być utrzymywana przez posiadacza przez pewien czas, nawet po popadnięciu w herezję. Jezus Chrystus tymczasowo utrzymuje osobę papieża heretyckiego w swojej jurysdykcji, aż do momentu, gdy Kościół uzna depozycję.

Pewne jest natomiast to, że uznanie możliwości popadnięcia papieża w herezję w żaden sposób nie oznacza zmniejszenia miłości i nabożeństwa do Papiestwa. Oznacza to przyznanie, że Papież jest wikariuszem Jezusa Chrystusa, Głową Mistycznego Ciała Kościoła, ale nie zawsze nieskazitelnym i nie zawsze nieomylnym” – kończy ten fragment swej dogłębnej analizy Roberto de Mattei.

Chrześcijanin nie może wyrzec się walki

Kolejna część artykułu poświęcona została krytyce „katakumbizmu”, czyli, jak precyzuje włoski profesor, „postawy tych, którzy wycofują się z pola bitwy i chowają się w iluzji, że potrafią przeżyć bez walki. Katakumbizm jest bowiem odrzuceniem koncepcji chrześcijaństwa walczącego”.

Owa postawa wynika z przekonania o własnej przegranej w prowadzonej bitwie. „Katakumbista nie chce walczyć, bo jest przekonany, że przegrał już bitwę; akceptuje sytuację niższości katolików jako daną, nie analizując przyczyn, które ją determinują. Ale jeśli katolicy są dziś w mniejszości, to dlatego, że przegrali serię bitew; a przegrali te bitwy, ponieważ nie walczyli; a nie walczyli z nimi, ponieważ usunęli ideę „wroga”, odwracając się od augustyńskiej koncepcji dwóch miast walczących ze sobą w historii” – czytamy w opracowaniu.

„Kiedyś mówiono, że to sakrament bierzmowania uczynił nas żołnierzami Chrystusa, a Pius XII, zwracając się do biskupów Stanów Zjednoczonych, powiedział: Chrześcijanin, jeśli szanuje imię, które nosi, jest zawsze apostołem; nie wolno żołnierzowi Chrystusowemu opuszczać pola bitwy, ponieważ tylko śmierć kończy jego służbę wojskową. Musimy odzyskać tę waleczną koncepcję życia chrześcijańskiego” – nawołuje autor. W następnych słowach zaś odnosi paradygmat „Kościoła walczącego” do dzisiejszych realiów:

„Są tacy, którzy mówią, że musimy zrezygnować z działania i walki, bo do tej pory nie pozostaje nic do zrobienia, na poziomie ludzkim. Musimy poczekać na nadzwyczajną interwencję Bożej Opatrzności. Z pewnością to Bóg sam prowadzi i zmienia historię. Ale Bóg wymaga współpracy ludzi i jeśli ludzie przestaną działać, Boża Łaska również przestanie działać. W rzeczywistości, jak zauważył święty Ambroży, Boże dary nie są przekazywane temu, kto śpi, ale temu, kto patrzy.

Są tacy, którzy mówią, że musimy zrezygnować nie tylko z działania, ale nawet z mowy. Czasami spotykamy kogoś, kto z palcem na ustach i oczami wyniesionymi do nieba mówi nam, że musimy milczeć i modlić się. Nic innego. Ale błędem byłoby uczynić milczenie regułą naszego zachowania, ponieważ w dniu sądu odpowiemy nie tylko za próżne słowa, ale także za tę ciszę.

Są powołania do milczenia, jak te wielu zakonnic i mniszek kontemplacyjnych, ale katolicy, od proboszczów do wiernych, mają obowiązek świadczyć o swojej wierze słowami i przykładem. Apostołowie zwyciężyli nad światem przez Słowo, a Ewangelia została dzięki nim rozprzestrzeniona z jednego krańca ziemi na drugi.

Katarzyna ze Sieny nie milczała przed Papieżami swoich czasów. Nie milczeli też biskup Münsteru, Clemens August von Galen, stojący w obliczu nazizmu, oraz kardynał Josef Mindszenty, prymas Węgier, gdy przyszło mu stanąć w obliczu komunizmu.

Co więcej, dziś milczenie nie jest wykorzystywane do wspomnień i refleksji, przygotowującej do walki, ale jako strategia polityczna, swoista alternatywa dla walki. Taka cisza stymuluje nas wyłącznie do hipokryzji i ostatecznego poddania się. Z dnia na dzień, z miesiąca na miesiąc, z roku na rok polityka milczenia stała się więzieniem, w którym przebywa wielu konserwatystów. W tym sensie milczenie jest nie tylko grzechem dnia dzisiejszego, ale także karą za wczorajsze grzechy. Dziś to bowiem ci, którzy przez zbyt wiele lat milczą, są więźniami milczenia. Dziś wolnym może być tylko ten, który w ciągu ostatnich pięćdziesięciu lat nie milczał, ale mówił otwarcie i bez kompromisów, przypominając, że tylko Prawda czyni nas wolnymi. (J 8, 32)” – pisze autor.

„Mówienie oznacza przede wszystkim publiczne świadectwo wierności Ewangelii i niezmiennej katolickiej prawdzie, a także potępienie błędów, które jej przeciwdziałają. W czasach kryzysu regułą jest to, co Benedykt XV w encyklice Ad beatissimi Apostolorum Principis z 1 listopada 1914 r. mówi przeciwko modernistom: Naszą wolą jest, aby prawo naszych przodków nadal było święte: Nie bądźmy innowacyjni, trzymajmy się tego, co zostało wydane. To święta Tradycja pozostaje kryterium rozeznawania tego, co katolickie, a co nie katolickie, czyniąc znaki Kościoła bardziej widocznymi. Tradycja jest wiarą Kościoła, którą papieże zachowali i przekazali na przestrzeni wieków. Ale Tradycja jest przed Papieżem, a nie Papież przed Tradycją” – czytamy dalej.

„Nie wolno nam jednak zapominać, że Kościół nie może zniknąć. Dlatego konieczne jest wspieranie apostolatu pasterzy pozostających wiernymi tradycyjnej nauce Kościoła, uczestnicząc w ich inicjatywach i zachęcając ich do mówienia, działania i kierowania zdezorientowaną trzodą.

Nadszedł czas, aby oddzielić się od złych pasterzy i zjednoczyć się z dobrymi, wewnątrz jednego Kościoła, w którym również żyją, na tym samym polu, pszenica i kogut (Mt 13, 24-30), pamiętając, że Kościół jest widzialny i nie ocali się w inny sposób niż za sprawą swych prawowitych pasterzy.

Kościół jest widoczny i ocali się z papieżem, a nie bez papieża! Musimy odnowić więź miłości i czci, która łączy nas z następcą Piotra przede wszystkim modlitwą, tak aby Jezus Chrystus dał mu i wszystkim jego prałatom konieczną siłę, aby nie zdradzić świętego depozytu wiary, a jeśli tak się stanie, aby powrócić do przewodnictwa opuszczonej owczarni.

A jednak, gdyby Wikariusz Chrystusa zdradził swoją misję, Duch Święty nigdy nie przestałby pomagać, nawet na chwilę, swojemu Kościołowi, w którym nawet w czasach odwrotu od wiary, resztka, nawet mała, pasterzy i wiernych będzie zawsze zachowywać i przekazywać Tradycję, ufając Boskiej Obietnicy: „A oto Ja jestem z wami przez wszystkie dni, aż do skończenia świata.” (Mt 28, 20)” – pisze redaktor „Radici Cristiane”.

„Dla tych, którzy pozostają wierni Tradycji w czasach kryzysu, wzorem jest Najświętsza Maryja Panna, która sama zachowała wiarę w Wielką Sobotę i która po Wniebowstąpieniu Pana naszego do nieba nie milczała, ale podtrzymywała z całą stanowczością rodzący się Kościół. Jej Serce było i pozostaje skarbem Kapłaństwa Kościoła.

Prawdziwe nabożeństwo do Najświętszej Maryi Panny Ludwika Marii Grignion de Montfort, jest również podpowiedzią dla tych, którzy prawdziwie chcą być oddani papieżowi, który w czasach mroku nie zawaha się „grzmieć będą przeciw grzechowi, huczeć przeciwko światu, uderzą na diabła i jego wspólników i przeszyją obosiecznym mieczem słowa Bożego na życie lub śmierć wszystkich, do których Najwyższy ich pośle. Ich walka z wrogami Boga przybliży triumf Niepokalanego Serca Maryi, który będzie również triumfem Papiestwa i odnowionego Kościoła – kończy swój tekst włoski historyk.

[link widoczny dla zalogowanych]
Zobacz profil autora
Teresa
Administrator


Dołączył: 07 Cze 2007
Posty: 32797 Przeczytał: 91 tematów

Skąd: z tej łez doliny
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 9:10, 05 Lip 2018 Powrót do góry

Wcześniejszy artykuł prof. Roberto de Mattei:

Potrzeba nowej katolickiej kontrreformacji
(...)
http://www.traditia.fora.pl/papiez-franciszek-wybrany-13-marca-a-d-2013-r,84/potrzeba-nowej-katolickiej-kontrreformacji-roberto-de-matt,9422.html


Bardzo ciekawy ten fragment (z powyższego artykułu) instrukcji Hadriana VI przekazanej przez niego nuncjuszowi Chieregati:

"Powiecie też, że otwarcie wyznajemy, iż Bóg przyzwala na to, by nadeszło owo prześladowanie jego Kościoła z powodu grzechów ludzi, a szczególnie grzechów kapłanów i prałatów. Jest oczywiste, że ręka Boga nie cofnęła się tak, by nie mógł On nas zbawić, jeśli jednak nas nie wysłuchuje, to przez grzech, który nas od Niego oddala. Pismo Święte jasno naucza, że źródłem grzechów ludu są grzechy kapłanów i dlatego też, jak zauważa Chryzostom, Odkupiciel nasz chcąc oczyścić chore miasto Jeruzalem, przyszedł pierw do świątyni, aby przed wszystkimi innymi potępić grzechy kapłanów, tak jak dobry lekarz, który uzdrawia źródło choroby.

Wiemy dobrze, że również w tej Świętej Stolicy już od lat objawiało się wiele podłości: nadużycia w sprawach kościelnych, łamanie praw, aż wszystko [to] obróciło się w zło. Nie jest więc zdumiewające, że choroba przeniosła się od głowy na członki, od Papieża na dostojników. Wszyscy my, prałaci i dostojnicy kościelni, zboczyliśmy z drogi sprawiedliwości i od dawna nie było nikogo, kto by dobrze czynił. Winniśmy zatem my wszyscy oddać Bogu cześć i upokorzyć się przed Nim, każdy winien rozważyć, dlaczego upadł, i raczej poprawić swoje postępowanie niż narazić się na sąd Boży w dniu Jego gniewu. Ty zatem przyobiecaj w naszym imieniu, że zamierzamy dołożyć wszelkich naszych starań, by przede wszystkim przywieść do poprawy Dwór Rzymski, z którego być może wzięły początek wszystkie te złe czyny; zatem jak stąd wyszła choroba, stąd też rozpocznie się uzdrowienie, osiągnięcia którego uznajemy za swój obowiązek tym bardziej, że wszyscy oczekują takiej poprawy.

Nigdyśmy nie pragnęli godności papieskiej i bardziej pragnęlibyśmy zamknąć nasze oczy w samotności życia prywatnego: chętnie byśmy odmówili tiary, a jedynie bojaźń Boża, prawomocność wyboru i groźba schizmy przekonały nas do przyjęcia urzędu najwyższego pasterza, którego nie chcemy wykonywać dla własnej ambicji ani by wzbogacić naszych bliskich, ale by przywrócić Kościołowi Świętemu, Oblubienicy Boga, jego pierwotną piękność pomagając uciśnionym, wynosić ku godnościom ludzi uczonych i prawych, i w ogóle czynić wszystko to, co przystoi dobremu pasterzowi i prawdziwemu następcy św. Piotra. Jednak niech nikt się nie dziwi, jeśli nie usuniemy natychmiast wszystkich nadużyć, gdyż choroba ukorzeniła się głęboko i rozrosła szeroko. Będziemy zatem stawiać krok za krokiem, a najpierw, odpowiednim lekarstwem, uzdrowimy to, co dotknięte najgorszymi i najgroźniejszymi chorobami, by zbyt pospiesznymi zmianami jeszcze bardziej wszystkiego nie skomplikować. Słusznie powiada Arystoteles, że każda nagła zmiana jest niebezpieczna dla państwa (...).”
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:      
Napisz nowy tematOdpowiedz do tematu


 Skocz do:   



Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Możesz pisać nowe tematy
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group :: FI Theme :: Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)